poniedziałek, 7 listopada 2011

Jestem! O porodzie.

Julka przyszłą na świat 10 września w sobotę o godz. 21:55 w Szpitalu Bielańskim!
Poród był wbrew moim obawom (wręcz panice) szybki i sprawny.
5 września (jeden z terminów) byłyśmy na KTG które jednak nie wykazało chęci wyjścia mojego dziecka, potem 8 września podobnie i koleją kontrolę miałyśmy w sobotę 10 września.
Noc z piątku na sobotę była trochę ciężka - nie to żeby jakieś bóle czy skurcze ale nerwy nie dawały mi spać.
W sobotę do godziny 14 były jakieś 4 super lekkie skurcze, tak ze nawet za bardzo się nimi nie przejęłam.
Do samochodu wsiedliśmy o 14:30 i przez godzinę drogi do szpitala dopadły mnie już "stosownej siły" 4 skurcze!
O 16 leżałam na KTG, potem badanie i okazało się że już 3 cm rozwarcia!
Potem jeszcze przebieranie, wypełnianie papierków i o 18 leżałam na porodówce.
Położna zaproponowała znieczulenie ale uznałam ze jeszcze wytrzymuje.
O 18:30 jednak poddałam się bo przy skurczu żołądek mi sie buntował i wolałam nie ryzykować dodatkowych atrakcji.
I tak oto 2 godziny przeleżałam czytając książkę i  dyskutując z Małżem ;)!
o 20:30 niestety znieczulenie zaczęło odpuszczać i zaczęła sie akcja!
Położna zrobiła badanie i zakomunikowała ze mamy juz 8 cm i ze dalsze znieczulenie nie przysługuje! 
Własciwie dopiero wtedy odeszly mi wody.
O 21 akcja rozwinęła sie już na dobre, skurcze parte nieźle mi dawały po głowie, Młoda przeciskała sie na ten świat z wielką siłą. Wyprosiłam Małża za drzwi zeby chłopina nie mial traumy przez następne lata ;)!
Niestety skurcze były troche za krótkie i położna wpakowała mi oksytocynę zeby je wydłużyc.
Nie miałam głowy żeby protestować.
Potem poszło juz szybciutko - o 21:55 patrzyłam ze łzami w oczach na malutką główkę leżąca na moich piersiach.
Potem ciąg dalszy porodu i szycie bo bez cięcia sie nie obeszło i 2 godzinny leżenia.
Przez ten czas burza uczuć i myśli!  Młodą zabrali na oddział noworodków żeby do końca ją obrządzić i trochę ogrzać a ja zbierałam sie powoli.
Po tych 2 godzinach mogłam przejść na sale ale tu mała niespodzianka - zasłabłam w łazience i dobrze że zdążyłam uchylić drzwi - Małż był przy mnie w 2 sekundy znając moje tendencje do zasłabnięć (nie raz juz łomotnęłam)  pozbierał mnie z podlogi razem z pielęgniarkami.
Odwieźli mnie na sale i położyli do łózka ale kto by tam spał po takim przeżyciu!
Do rana przeleżałam i o 6 zwlokłam się z łózka i poszłam umyć.
Ledwo wróciłam do łóżka z mroczkami przed oczami.
Ponieważ nie mogłam doczekać się kiedy zobaczę Julkę, uznałam ze może uda mi sie dojść do noworodków ale niestety, w połowie korytarza znowu odleciałam.
Julkę dostałam dopiero w południe - to było kolejne przeżycie - Moja Mała Istotka :)!
Zaczęłyśmy poznawanie się :) - pierwsza próba jedzenia, pierwsze przewijanie (przez tatusia), pierwsza nieprzespana noc (obie nie wiedziałyśmy co zrobić) i oczekiwanie na wtorkowy powrót do domu.

Podsumowując:
- właściwie każdej rodzącej mogłabym życzyć takiego porodu - szybko i właściwie niecałe 1,5h "akcji własciwiej"
- szkoła rodzenia niewiele się przydała - owszem miałam świadomość ze powinnam oddychać w określonym tempie, ale sorry - nie da się koncentrować na oddechu w pewnych chwilach - w każdym razie ja nie dałam rady; poza tym ćwiczenia na lalce tez nijak sie mają do żywego stworzenia ktore nie jest nieruchome i kazda akcja w jego kierunku wywyłoje reakcje
- ponieważ poród był krótki nie zwróciłam na to szczególnej uwagi ale na porodówce nie zauważyłam pomocy typu drabinki, wanna itp - raptem jakaś piłka leżąca w kącie
- moim zamiarem było karmić piersią od początku a tu panie przy "wydawaniu" poinformowały mnie że dziecko nie chciało im jeść z butelki!!! (ot mądra dziewczynka ;)) 
Pewnie cos jeszcze przyjdzie mi do glowy to dopiszę w kolejnych postach.

Na razie upajam sie widokiem mojego małego Pyszczka :)!


   

2 komentarze: