niedziela, 20 listopada 2011

Historia mojej laktacji

I tak chciałam się poskarżyć w tym temacie, może trochę później ale Hafija swoim postem zmotywowała mnie do zrobienia tego już!
Założenie i nastawienie było takie ze będę karmić piersią tak długo jak się uda.
Początek był rewelacyjny!
Rzeka pełna mleka!
Ponieważ dziecię moje w nocy śpi jak susełek, po końcu karmienia około 22 i pierwsza pobudka była ok 3, ja budziłam się zalana mlekiem po pas! 
Młoda jadła ile chciała, oczywiście najchętniej non-stop przy cycuchu.
2 tygodnie po wyjściu ze szpitala byłyśmy na kontroli lekarskiej i dziewczę przytyło 600g w stosunku do wagi z "wyjścia".
Trafił nam się w międzyczasie zator - matka padła z temperaturą 39 stopni na 2 dni
Trafił nam się obgryziony sutek który do dziś jest obolały i nie wszystkie pozycje są dobre do karmienia.
Mimo wszystko jechałyśmy na cycuchu.
Gdzieś około 4 tygodnia zaczęła marudzić, miała tylko krótkie drzemki w ciągu dnia, zaczęła pokazywać nerwy po jakimś czasie jedzenia.
I zaczęły sie domysły w czym problem?
Dziecko najedzone, przytulone do cycucha, pielucha sucha a tu nerwy!
Kupiliśmy wagę  i okazało się że Młoda stanęła na wadze.
Znowu lekarz - kazał dokarmiać 30-50 ml mleka w prochu po każdym jedzeniu cycucha - ale moje dziewczę miało w nosie smoczki!
Nawet jak cycuch był tak zjedzony ze każde przystawienie skutkowało pojawieniem się gwiazdek przed oczami, próba nakarmienia ściągniętym moim mlekiem kończyła się niczym.
Po prostu nie potrafiła poradzić sobie ze smoczkiem.
Po kolejnych 2 tygodniach tatuś zabrał nas do innego pediatry żeby inna mądra głowa spojrzała na problem bo matka w nerwach, dziecko w nerwach a dwie kobity marudy w domu to juz za duzo atrakcji.
Pan doktor obejrzał małą ze wszystkich stron, pozaglądał w gardło, uszy, nosek, obsłuchał i nie stwierdziwszy nic niepokojącego kazal przystawic do piersi.
Po chwili mała  zaczęła sie denerwować i kolejny raz usłyszałyśmy ze po prostu malo jedzenia i należy dokarmiać butlą.
Ale nakarm tu butlą jak dziecko nie chce!
Wracając wstąpiliśmy do kolegi który obiecał poratować "super - smoczkiem".
Jego dziewczę, starsze od Julki o 2 m-ce od początku musiało być karmione butlą i również smoczek był "bee".
I tak oto 28.10 wieczorem nasz pociecha wciągnęła swoją pierwszą butle przez smoczek LOVI:
 A wciagnęla calkiem sporo bo aż 100 ml (+ cycuchy).
Odtąd 2-3 razy dziennie oprócz piersi musimy dokarmic sie sie sztucznym mlekiem.
Źle mi z tym bo miała byc tylko pierś a tu niestety, nie wiadomo dlaczego mleka  mało.
Nie stosuje diety odchudzającej, piję dużo wody, herbatek koperkowo - rumiankowych, CHCĘ mieć dużo mleka - wiec o co chodzi???? 
Rozmawiałam z doradcą laktacyjnym i poradziła mi żeby dodatkowo ćwiczyć z laktatorem .
Niewiele to pomogło.
Od kilku dni jednak widzę jednak blade światełko w tunelu - mleko troche szybciej sie zbiera i np w ramach kolacji Julka dojada tylko np 60 ml sztucznego mleka - a jadała  już i 120 ml!
Oby to tylko nie było chwilowe ......
Nie mam już pomysłu za to nerwy coraz większe! :(

poniedziałek, 7 listopada 2011

Jestem! O porodzie.

Julka przyszłą na świat 10 września w sobotę o godz. 21:55 w Szpitalu Bielańskim!
Poród był wbrew moim obawom (wręcz panice) szybki i sprawny.
5 września (jeden z terminów) byłyśmy na KTG które jednak nie wykazało chęci wyjścia mojego dziecka, potem 8 września podobnie i koleją kontrolę miałyśmy w sobotę 10 września.
Noc z piątku na sobotę była trochę ciężka - nie to żeby jakieś bóle czy skurcze ale nerwy nie dawały mi spać.
W sobotę do godziny 14 były jakieś 4 super lekkie skurcze, tak ze nawet za bardzo się nimi nie przejęłam.
Do samochodu wsiedliśmy o 14:30 i przez godzinę drogi do szpitala dopadły mnie już "stosownej siły" 4 skurcze!
O 16 leżałam na KTG, potem badanie i okazało się że już 3 cm rozwarcia!
Potem jeszcze przebieranie, wypełnianie papierków i o 18 leżałam na porodówce.
Położna zaproponowała znieczulenie ale uznałam ze jeszcze wytrzymuje.
O 18:30 jednak poddałam się bo przy skurczu żołądek mi sie buntował i wolałam nie ryzykować dodatkowych atrakcji.
I tak oto 2 godziny przeleżałam czytając książkę i  dyskutując z Małżem ;)!
o 20:30 niestety znieczulenie zaczęło odpuszczać i zaczęła sie akcja!
Położna zrobiła badanie i zakomunikowała ze mamy juz 8 cm i ze dalsze znieczulenie nie przysługuje! 
Własciwie dopiero wtedy odeszly mi wody.
O 21 akcja rozwinęła sie już na dobre, skurcze parte nieźle mi dawały po głowie, Młoda przeciskała sie na ten świat z wielką siłą. Wyprosiłam Małża za drzwi zeby chłopina nie mial traumy przez następne lata ;)!
Niestety skurcze były troche za krótkie i położna wpakowała mi oksytocynę zeby je wydłużyc.
Nie miałam głowy żeby protestować.
Potem poszło juz szybciutko - o 21:55 patrzyłam ze łzami w oczach na malutką główkę leżąca na moich piersiach.
Potem ciąg dalszy porodu i szycie bo bez cięcia sie nie obeszło i 2 godzinny leżenia.
Przez ten czas burza uczuć i myśli!  Młodą zabrali na oddział noworodków żeby do końca ją obrządzić i trochę ogrzać a ja zbierałam sie powoli.
Po tych 2 godzinach mogłam przejść na sale ale tu mała niespodzianka - zasłabłam w łazience i dobrze że zdążyłam uchylić drzwi - Małż był przy mnie w 2 sekundy znając moje tendencje do zasłabnięć (nie raz juz łomotnęłam)  pozbierał mnie z podlogi razem z pielęgniarkami.
Odwieźli mnie na sale i położyli do łózka ale kto by tam spał po takim przeżyciu!
Do rana przeleżałam i o 6 zwlokłam się z łózka i poszłam umyć.
Ledwo wróciłam do łóżka z mroczkami przed oczami.
Ponieważ nie mogłam doczekać się kiedy zobaczę Julkę, uznałam ze może uda mi sie dojść do noworodków ale niestety, w połowie korytarza znowu odleciałam.
Julkę dostałam dopiero w południe - to było kolejne przeżycie - Moja Mała Istotka :)!
Zaczęłyśmy poznawanie się :) - pierwsza próba jedzenia, pierwsze przewijanie (przez tatusia), pierwsza nieprzespana noc (obie nie wiedziałyśmy co zrobić) i oczekiwanie na wtorkowy powrót do domu.

Podsumowując:
- właściwie każdej rodzącej mogłabym życzyć takiego porodu - szybko i właściwie niecałe 1,5h "akcji własciwiej"
- szkoła rodzenia niewiele się przydała - owszem miałam świadomość ze powinnam oddychać w określonym tempie, ale sorry - nie da się koncentrować na oddechu w pewnych chwilach - w każdym razie ja nie dałam rady; poza tym ćwiczenia na lalce tez nijak sie mają do żywego stworzenia ktore nie jest nieruchome i kazda akcja w jego kierunku wywyłoje reakcje
- ponieważ poród był krótki nie zwróciłam na to szczególnej uwagi ale na porodówce nie zauważyłam pomocy typu drabinki, wanna itp - raptem jakaś piłka leżąca w kącie
- moim zamiarem było karmić piersią od początku a tu panie przy "wydawaniu" poinformowały mnie że dziecko nie chciało im jeść z butelki!!! (ot mądra dziewczynka ;)) 
Pewnie cos jeszcze przyjdzie mi do glowy to dopiszę w kolejnych postach.

Na razie upajam sie widokiem mojego małego Pyszczka :)!


   

niedziela, 4 września 2011

A miało być tak pięknie ..... i podsumowanie

Miałam pisać regularnie, zostawiać dla potomnych (i siebie) wszystkie ulotne stany aby moc do nich wrócić po latach, dzielić się z Wami swoimi przemyśleniami, odczuciami, chciałam aby mój blog chociaż trochę był podobny do blogu który prowadzi Hafija - a tu wyszło jak zwykle. :(
Termin mamy na jutro (05.09) a ja utknęłam na czerwcowym wpisie :( ....
Niestety na zwolnienie poszłam tak naprawdę dopiero w sierpniu bo chciałam zostawić w pracy  wszystko tak jak należy, pozamykać co się da i uznałam ze ten ostatni miesiąc muszę mieć dla siebie.
Poza tym bieganie na ćwiczenia, krotki wyjazd nad morze i nawet nie wiesz człowieku kiedy ci dni uciekają ;)!
Dobrze ze jest lato wiec dni trochę dłuższe.

Ponieważ jesteśmy na finiszu, czas na krótkie podsumowanie ostatnich 9 miesiecy.
Zgrzeszyłabym gdybym zamarudziła! 
Pomijając krótki okres na samym początku kiedy to hormony szalały i cale jedzenie było śmierdzące, to gdyby nie drobny dyskomfort spowodowany szybkim nabraniem prawie 11 kg i pewne ograniczenia ruchowe z tym związane, mogę śmiało powiedzieć ze wcale nie odczułam ze mam lokatorke ;)!
Żadnej zgagi, puchnięcia w upały (no może troszeczkę), innych problemow.
Naprawdę jestem mile zaskoczona ze przeszłam te 9 m-cy bez żadnych specjalnych "atrakcji".
No powiedzmy, był jeden wyjątek, ale o tym  za chwile. 
Nawet teraz Julka całe dnie drzemie, od czasu do czasu dając mi kopniaka żeby o sobie przypomnieć i  wszystkie siły zostawiając sobie na wieczorne rozrabianie (oj i to niezłe!!!).
Tydzień temu Juniorka ważyła ~3.1 kg wiec te 3 kg nieźle daja mi popalic wieczorami ;)!
A ponieważ od dłuższego czasu jest już ułożona do wyjścia wiec możecie sobie wyobrazić jakie to odczucie ;)!

Wracając do tego "wyjątku" -  16.08 byłyśmy na kontroli i w trakcie badania pani doktorkowa trochę za intensywnie nas badała, wynikiem czego był krwotok i panika.
Panika wzrastała w miarę uświadamiania mi przez panią że  jej zdaniem to mogą mi już wody odchodzić (bo Mała jest bardzo nisko i gotowa do wyjścia) i mogę już wieczorem urodzić. 
Niby torba w bagażniku ale nagle 1000 myśli ze czegoś tam nie dopakowałam, że czegoś tam nie zrobiłam .....
Dostałyśmy skierowania do szpitala na 2 dniowa obserwację.
Małż po moim telefonie że jadę do szpitala dostał prawie ataku męskiej paniki przedporodowej i ledwo powstrzymałam go przed rzuceniem się do samochodu i przyjazdem.
Na szczęście po KTG i kolejnym badaniu okazało się że pani naruszyła mi jakieś naczynka ale krwotok ustaje.
Wróciłyśmy  na noc do domu i do dziś jeszcze się jakoś nie rozdzieliłyśmy.
Chociaż przez kilka dni  miałam strasznego nerwa przy każdym ruchu
W ubiegły wtorek byłyśmy już na ostatnim badaniu  na którym sytuacja się powtórzyła ale jak się okazało pani doktorkowa zrobiła to celowo, żeby poluzować Malej wyjście i nazywało się to masaż szyjki macicy ....... 
Masakra! Myślałam ze pogryze wszystko i wszystkich!
Zdecydowanie  nie jest to miłe przeżycie!

Plan na najblizsze dni jest taki ze jesli do jutro Julka sie nie zdecyduje to jedziemy na KTG posluchać czy wszystko OK.
I będziemy tak jeździć co dzień albo co 2 a jak sie dalej nie zdecyduje to 12.09 zostaniemy juz w szpitalu.
Moim zdaniem ona czeka na 8 września żeby razem z mamą obchodzić urodziny :)!!!! 





 

środa, 1 czerwca 2011

O piatej wizycie i zmianie doktorka

I kolejny raz "zapuściłam się" w pisaniu .....
Ale to naprawdę nie z lenistwa!
Cały czas pracuję i mam wrażenie ze w ogóle zajęć mam o wiele więcej niż kilka miesiecy temu:
- zapisałam się na zajęcia dla przyszłych mam do Studia Zdrowia, jeżdżę 2 x w tygodniu i naprawdę chwilami Agnieszka daje popalić ;).
Ćwiczenia polegają głownie na wzmacnianiu mięśni, rozciąganiu i prawidłowych oddechu.
Polecam przegląd oferty   bo są tez ćwiczenia dla maluchów i dla kobiet po porodzie.
A sama Agnieszka stosownie wykwalifikowana i wie co robić żeby było dobrze! ;)
Naprawdę polecam pracę nad sobą! 
Warto zainwestować trochę czasu dla uniknięcia kłopotów z plecami ;). 
- biegam też ciągle na próby moich dziewczyn - co prawda teraz już tylko rekreacyjnie bo "na pokaz" nie bardzo się nadaje, ale mimo to zawsze trochę ruchu więcej.
- zaczęliśmy szkołę rodzenia - wybraliśmy szkołę rekomendowana przez szpital na Żelaznej ponieważ tam zajęcia odbywają się kumulacyjne tzn. jest opcja na chodzenie 1 x w tygodniu  a to nam bardzo odpowiadało.
I tak 3 dni w tygodniu śmigam popołudniami do centrum.
Poza tym zdecydowałam się rozstać z moim doktorkiem, a tak!
Po tym jak niechcący się wygadał że dezerteruje z Żelaznej, zaczęłam zastanawiać się czy w ogóle ma sens pakowanie się do szpitala w którym:
- nie ma mojego lekarza
- jest oblegany okropnie i nie ma pewności ze sie dostaneę
- jedyną szansą na pewne miejsce jest wykupienie położnej za 1.500 PLN  (nad czym się jeszcze zastanawiam - szczególnie po Waszych komentarzach).
Poza tym już naprawdę wkurzały mnie ciągłe propozycje rożnych dodatkowych (=płatnych) opcji i usług typu super szczepionka zapobiegająca konfliktowi krwi (gdzie oboje mamy "-" czyli konfliktu brak) za jedyne 300 PLN bo na zachodzie robi sie to wszystkim kobietom w ciaży .....
Po kolejnej propozycji ręce mi  już opadły ....
PO CO pytam ta szczepionka skoro i mama i tata mają to samo nie ma zagrożenia konfliktem???
Miałam kilkanaście dni nerwówki co tu ze sobą zrobić....

Za namową koleżanki zdecydowałam sie wybrać do pani doktor Marzeny Dębskiej pracującej w szpitalu Bielańskim - niestety znowu prywatnie, trudno ...
Po pierwsze, nowa pani doktor zbadała mnie przyzwoicie (długie USG i ogólna analiza pacjentki ;)).
Po drugie, zrobiła zdziwiona minę jak zobaczyła że nadal biorę "duży" kwas foliowy  - wyjaśniła ze owszem mogę sobie łykać ale to już i tak bez większego znaczenia bo to czemu kwas foliowy miał pomóc to już dawno się uformowało  i to  w jak najlepszej jakości  ;)
Po trzecie wcale nie namawiał mnie na prywatną położną i osobny pokój (no tego to wręcz nie zalecała) - doradziła tylko żeby umówić się z którąś położna ze szpitala i obejrzeć sale i jak będę bardzo chciała to mogę rozmawiać z położną.
Ale nic na siłę, żadnego nakłaniania, wyciągania kasy itp.
Poprzedni lekarz już od 4 mc straszył mnie ze już powinnam zamówić położna bo późno!!!!
Poza tym szpital Bielański jest w tej chwili najbliżej mnie.

Poza tym urosłam w sumie o 8 kg! i znowu jest kłopot z ubraniami.
Większość rzeczy mam z dłuższym rękawem (nawet cienkie) i prawie same spodnie :/.
A tu upał taki .... oj ciężko ....

Moja lokatorka jest jest bardzo ruchliwym dziewczęciem ;)!
Wieczorami czasem mimo zmęczenia nie mogę szybko usnąć bo rozkopuje mi się okropnie!
W ciągu dnia tez sobie nie żałuje!
Ponoć już na tym etapie siatkówka jest prawie wykształcona, może podglądać światła i cienie :).
W szkole rodzenia pani mówiła ze już można świecić sobie dookoła brzucha latarka albo lampka żeby maluch miał więcej bodźców  :)!
Pobawimy się wieczorem :)!

środa, 13 kwietnia 2011

O czwartym przegladzie u doktorka i kolejnych wątpliwosciach.

Planowałam regularnie prowadzić wpisy a tu proszę - miesiąc poleciał nie wiadomo kiedy ......
Minął miesiąc, zaszły spore zmiany - głównie we mnie ;)!

O normalnych ciuchach mogę już zupełnie zapomnieć! Wszystkie spodnie i spódnice poszły na wysokie półki. Kupiłam fajne spodnie i spódnice "z brzuszkiem" w Happymum - polecam, sporo rzeczy godnych uwagi: i biurowe i eleganckie i wariackie :).
Trochę rzeczy dostałam od bratowej, trochę od koleżanki która ma termin na koniec czerwca.
Na Allegro też trafiłam na fajne tuniki po 20 PLN więc nie potrafiłam się opanować ;).
(Gdybyście były zainteresowane - podam namiar).
Jakoś to będzie ;).
Rośnie Młodzież - rosnę i ja ;) - byle zdrowo!
7 kwietnia byłyśmy na 4 wizycie u naszego doktorka - wszystko w porządku - Malucha nie daje się już zmierzyć w całości tylko można zmierzyć np.główkę - u nas to już 4 cm od skroni do skroni (a jeszcze niedawno cały Maluch miał 4 cm.....), waga ~300g!
Jakieś dziwne chlupotki odbywają się w moim brzuchu - liczę ze to Juniorka się kreci :)
Dostałyśmy też w końcu pełne wyniki PAPPA - na szczęście ryzyko wad jest tak małe ze nie ma czym się martwić.
Na 21 kwietnia mam omówioną wizytę na USG połówkowe - okaże się czy nasze Dziewczę nie zmieniło płci ;).
Niestety nadal moja morfologia jest mizerna, czerwone krwinki i hematokryt poniżej normy.
Zachcianek i humorów na razie brak ;)!
Jedyne co mi "dolega" to zmęczenie - budzę się około 6:30 - przed budzikiem, ale zanim się ogarnę, obśniadaniuję, wyszykuje ze wszystkim to już chętnie bym się znowu machnęła poleżeć.
W pracy jakoś przesiedzę dzień ale po przyjściu do domu znowu chętnie spedziłabym reszte wieczoru na kanapie.
I kolejne wątpliwości mnie dopadają .....
Wstępnie zdecydowałam się na szpital na Żelaznej - głównie dlatego ze tam urzęduję mój lekarz, ale okazało się ze już nie długo będzie tam urzędował - raczej już się nie załapię.
Sam szpital ponoć dobry w sensie wyposażenia ale za to przepełniony.
Może zrezygnować z Żelaznej? 
Czy warto wynajmować położną??? Niby zawsze na dyżurze są jakieś ale jak to wszystko "działa" w rzeczywistości???
Bo rozumiem ze jak już dotrę do szpitala to nawet jak nie będzie tam naszego doktorka i opłaconej położnej to i tak ktoś się nami zajmie?
Co ze znieczuleniem? Na razie nie planuję ale nigdy nie wiadomo co jak wyjdzie. Też trzeba za to płacić?

Jestem trochę skołowana w tym wszystkim - słyszę i czytam dużo sprzecznych opinii....
Na razie rozglądam się za szkołą rodzenia i ćwiczeniami dla ciężarnych (jakieś rozciąganie, basen, itp).
Nie chciałabym "zastać" się przez te miesiące a liczę ze przygotuje to moje ciało do obciążenia i porodu. Niestety samej w domu ciężko się zmobilizować....
Znacie coś godnego polecenia?

Pozdrawiamy :)

piątek, 11 marca 2011

O tym co w szafie

No i nie mam co na siebie włożyć!
No prawie .... ;).
Przytyłam co prawda tylko jakieś 1,5 kg ale cały ten nadprogram umiejscowił mi się na brzuchu!
Zrobiłam już lekką selekcję spodni, które do tej pory były dopasowane a teraz nie mam szansy sie zapiąć.
Poszły na dno szafy w oczekiwaniu na powrót do dawnej figury. Część spódnic tez już głębiej schowałam bo  ciasne. 
No i zrobił sie problem!
Zostały mi 2 pary spodni i kilka luźniejszych spódnic które jeszcze mogę nosić.
Wpadłam kilka dni temu do H&M  bo tam mają modę ciążową i spodni całkiem sporo ale po przymiarce kilku par doszłam do wniosku że do typowych spodni ciążowych to my jeszcze nie dorosłyśmy!
Niby wszystko OK ale jednak nie bardzo mam co tam jeszcze włożyć.
Zamówiłam na allegro spódnicę - powinna przyjść lada dzień - może przez chwilę będę miała w czym chodzić ;)

środa, 9 marca 2011

O kolejnej wizycie i postarzeniu Malucha

Wczoraj z okazji Dnia Kobiet poszłyśmy na trzecia wizytę do doktorka.
Serduszko bije jak trza, fikołek też jakis był czyli wszystko gra!
Tylko mamusia ma anemię.
Przy odbiorze wyników w przychodni Pani Pielęgniarka od razu chciała mnie na wizytę do ogólnego doktorka zapisać.
O ile pamiętam to już we wczesnych latach młodzieńczych mordowałam sie z tą anemią - pamiętam że łykałam Falvit - dla małego dziobka w wieku lat 7 taki proch był naprawdę przeżyciem :(.
Niechęć do prochów została mi do dziś i nawet w czasie choroby Małż musi się nade mną napracować żebym przełknęła jakieś medykamenty.
Nasz doktorek przepisał żelazo, witaminę C i Biofer.
Żelazo wykorzystam to które kiedyś kupiłam za jakieś szalone pieniądze w stanie euforii dowiedziawszy się o Lokatorce.
Moja matematyka ciążowa zaczyna walić się powolutku w gruz.
Na podstawie ostatniej miesiaczki doktorek wyliczył nas na 4 września.
Według tej samej podstawy USG wyliczyło nas na 29 sierpień.
O co chodzi???
Po cichu liczyłam ze ten wrzesień się utrzyma bo ja jestem z początku września, moja chrześnica z tego samego dnia co ja, więc jakoś ten miesiąc jest dla mnie bardzo pozytywny.

Zobaczymy! W sumie to teoretyczne rozliczenia a Maluch jak będzie gotowy i się zdecyduje to i tak wyjdzie nie zwracając uwagi na kalendarz i wyliczenia doktorka :)!

O zmianie trybu życia , wątpliwosciach i nie tylko

Wątpliwości mam okrutne i wszelakie ....
Poczytuje rożne fora, opinie, specjalistyczne porady i czuje sie coraz bardziej skołowacona!
Przed nabyciem lokatorki kiedy to moje różne rozważania były czysto teoretyczne, obiecywałam sobie ze jak już się uda to będę:
- dbała o siebie - nie przemęczać się, wysypiać, zadbać o ciało, itp , 
- zmienię tryb pracy - będę wracać o normalnej godzinie a nie o "29",
- przerzucę sie na zdrowe jedzenie - czyli STOP dla McDonald, chipsów itp

Niestety to nie takie łatwe... z tym przemęczaniem się i zmiana trybu życia / pracy to jedna bajka (jeszcze do tego wrócę) ale:
- dbanie o ciało - ale jak? - odstawiłam rożne mazidła perfumowane a przerzuciłam się na zwykła oliwkę HIPP z naturalnym olejkiem migdałowym. Nie napisze już ile rożnych opinii  przeczytałam na temat przygotowania skóry na taką pracę....
Oczywiście mam świadomość że skóra każdej z nas jest inna, inaczej reaguje, ma różne skłonności, ale mimo wszystko człowiek szuka jakiejś porady, jakiegoś zaczepienia.
- odżywianie - tu kompletnie zgłupiałam - po przejrzeniu kilkunastu diet zamieszczonych w necie rozłożyłam ręce bo kobieta w stanie odmiennym powinna dziennie pożywać:
* 1 kg warzyw
* 1 kg owoców
* 3,5-4 l płynów (to już zalecenie mojego doktorka)
Kupiłam ostatnio 1 kg marchwi - całą siatka prawie - po zjedzeniu takiej ilości uszy i ogonek króliczy wyrosłyby mi jak nic! Tak tak, wiem że to przecież i ogórki i pomidorki (o tej porze roku średnio atrakcyjne) ale to i tak dużo!
Wrzucam sobie zieleninę w kanapki, do pracy kroje w słupki 2 marchewki a wieczorem od czasu do czasu robię sałatkę warzywną z oliwką - ale kilograma z tego nie uzbieram!
To samo owoce - kilogram to jakieś 4-5 dużych jabłek!
I płyny -  trochę dużo .... taka dawka jak dla smoka wawelskiego!

Poza tym jedne diety mówią że wątróbkę trza jeść, drugie że wcale bo jakaś witamina się odkłada która dobrze Maluchowi nie robi.
I bądź tu mądry człowieku i mądrze się odżywiaj!

A jaka Wy dietę stosowałyście?
Nie spodziewam się super diet ale mam na myśli na co zwracałyście uwagę w swoim żywieniu, może Wasi lekarze coś podpowiedzieli?

poniedziałek, 28 lutego 2011

O niespodziance :)

21.02 pojechaliśmy na test PAPPA.
Pobierają krew i robią USG, wrzucają w magiczny program i  wychodzi im prawdopodobieństwo wystąpienia wad genetycznych (czy jakoś tak).
Pani zaatakowała mnie igłą tak że dziś jeszcze wyglądam jak stara narkomanka - wszystkie łapki i to po kilka razy :(...
Potem USG - super zorganizowane tak ze mogliśmy oboje oglądać Malucha!
Pani z pól godziny dziobała mnie w brzuch żeby Maluch przewracał się na rożne strony  żeby porobić mu różne ujęcia . 
W międzyczasie Pani dużo nam opowiadała co robi, po co, co widzi na danym rzucie.
Maluch na szczęście nie wykazał żadnych oznak świadczących o ciężkich wadach genetycznych (ufff, jaka ulga!).

I teraz niespodzianka nr 1:
Maluch ma około 7 cm (!!!!) - a 2 tygodnie wcześniej nawet 4 nie było (mozna by rzecz: jak te dzieci rosną ;))
Niespodzianka nr 2:
Będzie Dziewczę!!! (no tak na 80%).
Myślałam ze to trochę za wcześnie na takie wieści (koleżanka ma termin na czerwiec a dowiedziała sie 2 tygodnie temu ..) toć to dopiero 12tc!
Pani wytłumaczyła że oni (specjaliści od USG rysują sobie w wyobraźni prostą na wydłużeniu kręgosłupa i takie malutkiego elementu pomiędzy nóżkami Malucha,  patrzą jaki jest kąt i z dużym prawdopodobieństwem są w stanie określić płeć). 

Dzień niespodzianek!
Zdjęcia dostaliśmy zgrane i wydrukowane + opis no i teraz czekamy na oficjalne potwierdzenie (USG + krew) braku wad genetycznych.
Naszym marzeniem była (i jest córka) i mam nadzieje ze te pozostałe 20% to nie będzie kolejna niespodzianka skrywana pomiędzy nóżkami :)!

A za tydzień 8.03 trzecia wizyta u doktorka :).
Tylko po drodze jeszcze morfologia ....

czwartek, 24 lutego 2011

O drugiej wizycie u lekarza.

Krwiste badania wyszły dosłownie anemicznie, poza tym dziwnych chorób brak ;).
Diabli mnie tylko wzięli bo z rożnych względów badania musiałam zrobić prywatnie i cała ta wątpliwa radocha kosztowała   mnie jedyne 260 PLN!!
No nóż się w kieszeni otwiera kiedy zerkam w RMUA i patrze ile krwiopijcy zdzierają ze mnie co miesiąc na ubezpieczenie zdrowotne!!!! Przebolałam jakoś ...
Ale chyba zacznę prowadzić spis wydatków na służbę zdrowia - ciekawe ile ze mnie jeszcze zedrą do września!

Z kopertą pełna wyników udałam się na swój drugi przegląd u doktorka.
Anemiczność potwierdzona, jak kolejne (o mamo!!!) badania wyjdą podobnie to dostanę żelazo do podgonienia tych moich krwinek.
Póki co na razie tylko kwas foliowy i magnez a tak sama z siebie tran (a właściwie to Małż wciska).
Młodzież rośnie w niesamowitym tempie: 4 tygodnie od pierwszej wizyty ma już 38 mm (!!!!)
Zdziwiłam się kolejny raz ;)!
Dobrze dobrze! Niech rośnie!
Umówilismy sie na 3 wizyte w Dzień Kobiet a w trakcie najbliższych2-3 tygodni  na test PAPPA.
 
W tzw międzyczasie przeszły mi dziwne stany żołądkowe, owszem nadal nie wszystko jest takie mniamuśne jak np w listopadzie ale już bez sensacji mogę zrobić Małżowi kanapkę z wędliną czy napić sie kawy.
Zmęczenie które waliło mnie do łóżka o 20 tez odpuściło i do 22 jakoś się trzymam.
Chyba mój organizm powoli się ogarnia ;).   

środa, 16 lutego 2011

O pierwszej wizycie u lekarza.

Ponieważ zobaczyć 2 kreski to jedno a dostać potwierdzenie od fachowca to drugie, uznałam ze trzeba udać się piorunem na konsultacje ;)!
Ale ale ...... wybór lekarza nie jest taki prosty ...
Ponieważ jakiś czas temu wyprowadziliśmy się z W-wy, nie zdecydowałam się żeby "prowadzić się" u swojego doktora do którego chodziłam od czasu do czasu na "przeglądy".
W razie jakiejś awarii wolałabym nie gonić 50 km!
Co prawda nigdy nie wiadomo co się stanie ale jakoś  tak bezpieczniej mieć lekarza pod ręką.
Przejrzałym w necie bazę okolicznych lekarzy, opinie i zdecydowałam się na pewnego pana z w miarę przyzwoita opinią.
Zadzwoniłam, pani umówiła mnie na wtorek 11.01 - super, spisałam adres, pojechałam  ... a tu pod wskazanym adresem mały domek bez żadnego szyldu, info, czegokolwiek!

Na szczęście kilka numerów dalej zobaczyłam nową lecznicę, wiec uznałam ze możne tu pan urzęduje.
Niestety - pana niet, za to trafiłam na innego lekarza (gin. - poł.) więc już zostałam.
Przy zakładaniu karty pani (położna jak się później okazało) zmierzyła mi ciśnienie i zważyła.
I w końcu w trakcie wizyty właściwej podczas USG zobaczyłam JE!!!
Po raz kolejny krew uderzyła mi do głowy z wrażenia, łzy stanęły w oczach .....
Lekarz "wycenił" nas na 6 tc i 8 mm.
Potem dostałam taką litanie badań do zrobienia że od samego patrzenia zrobiło mi się słabo ......
- morfologia,
- toxoplazmoza
- HBB Ag
- HIV
- HCV
- TSH
- WR
- glikemia
- mocz

A krwi badać zdecydowanie nie lubimy bo mdlejemy , ot co!
 ;)

czwartek, 10 lutego 2011

O kiepskim samopoczuciu

Już drugiego dnia Świąt czułam sie kiepsko - niby gardło nie bolało ale coś tam sie działo, troche kaszlu, po kolejnych 2-3 dniach katar po pas! Świetnie!
Sylwestra spędziłam z chusteczką pod nosem bo katar był po prostu nie do  pokonania!

Niby nic poważnego ale jak człowiek osłabiony i zakatarzony to nic mu sie nie chce.
Pierwsze 2,5 tygodnia stycznia były bardzo mizerne (byłam już świadoma swojego stanu)......
Oprócz tego dziwnego przeziębienia doszło osłabienie związane ze stanem odmiennym.
Normalnie do spania zbierałam się około  23-24 a lądowałam w łóżku już po północy.
A tu nagle godzina 20 a ja nieprzytomna! Ot zmiana!
Poza tym zaczęły się akcje zapachowe typu:
- perfumy Małża - ble ...
- niektóre moje perfumy - ble...
- mięsko, wędliny - bleeeee....!!!!
- czekolada, słodycze (jadane w sporych ilosciach)  - fuuu...
- kawa (pijana w równie zawrotnych ilościach ) - fuuu ... (a Mikołaj super ekspres przyniósł ...)

Za to super daniem stała się nagle kanapka z białym serem (który do tej pory nie był moim faworytem) z dżemikiem! Generalnie nabiał był na TAK. 
Niby do tej pory też wolałam nabiał od mięsa ale ww biały ser był nieczęstym gościem w naszej lodówce.
Właściwie nie miałam żadnych akcji żołądkowych, tylko niektore rzeczy miały zapach nie do zniesienia.
Najpierw zastanawiałam się czy to możliwe, tzn takie akcje zapachowo - smakowe, czy to nie za wcześnie (to był jakiś 6tc) ale lekarz wyjaśnił mi  że takie to już uroki ciążowe a moment w którym te uroki wystąpią jest absolutnie dowolny!
Dowiedziałam się tez to cale "przeziębienie" może być również efektem zmian w moim organizmie bo się musi biedny przeinstalować na inny tryb a to nigdy nie wychodzi tak niezauważalnie.
O pierwszej wizycie u lekarza wkrótce! :)

czwartek, 3 lutego 2011

Witamy - zaczynamy!

Moje Dwie Kreski ..... aż ciężko uwierzyć (do tej pory)!
Po 7 latach spania pod jedna kołdrą, po 3 latach "starania się"  czyli łapania TYCH dni, po niezliczonych rozmowach z koleżankami już dzieciatymi i tymi "starającymi się", w końcu się pojawiły!!!!!
01.01 nie wytrzymałam i zrobiłam test :)
Aż słabo mi się zrobiło!

Bo jak tak człowiek się stara i stara i nic mu nie wychodzi ... to jak w końcu wyjdzie, to jest "lekki" szok!
Małż ucieszył się bardzo (aczkolwiek chyba też lekko nie dowierzał)!
Postanowiłam upewnić się u jakowegoś znawcy tematu.
Ale o tym wkrótce :)